niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 34

a Chase nie poleciał do przodu kilka metrów.
***
Po policzkach Marcusa poleciało kilka łez. Przyciągnęłam go do siebie i objęłam go rękoma. Zauważyłam, że wszyscy patrzą na nas ze wzruszeniem, musieli słyszeć całą historię.
- Będzie dobrze. Będzie szczęśliwy jak zobaczy, że tobie nic nie jest.
- Dzięki, pocieszyłaś mnie сон девојка мојот брат [czyt. son devoJka moJot brat] -na te słowa Konstantyn parsknał śmiechem.
- Nie powiesz mi co to znaczy, prawda?
- Nie...
Z sali wyszły pielęgniarki i doktor. Powiedział, że pacjent może wracać do domu i właśnie idzie załatwic transport. Można było wejść. Ustaliliśmy, że Marcus i ja wejdziemy pierwsi.
- Cześć Chase... Jak się czujesz?
- Marcus, nic ci nie jest... Bree, przyjechałaś.
- Tak. Wszyscy tu jesteśmy. Już wszystko wiemy.
- Przepraszam was. To co zrobiłem było niestosowne.
- No może trochę. Ale gdyby nie to, nie poznałbyś swojej rodziny.
- To prawda. Co to?
- To? To naszyjnik, dostałam od DD w ramach przeprosin.
- Piękny, prawda Marcus?
- Prawda, jest piękny.
- Czekaj, coś tu jest.
- Widzisz to?? -byłam zdziwiona, ja to widziałam tylko pod dobrym kątem światła.
- Jakieś zdjęcie. Nie poznaję go.
- To zdjęcie zrobiliśmy w twoje urodziny. Zapomnieliśmy o całym bożym świecie i nie zwracaliśmy na nic uwagi.
- Widzę to zdjęcie -Marcus też zauważył to zdjęcie- jesteście tak szczęśliwi.
- Noo... Wracam dzisiaj do domu?
- Tak.
Pocałowałam Chase'a w policzek na pożegnanie i ścisnęłam rękę. Marcus pocałował go w czubek głowy, jak to często robią starsi bracia młodszym, i lekko przytulił, uważając na obrażenia. Chase pożegnał nas pojawiającym się burakiem na policzkach. Uśmiechnęłam się na ten widok, był taki słodki. Po nas weszli DD, Tasha i Leo. Po nich byli Kostka i Kiria. Jak już wyszli, weszłam jeszcze na chwilę do sali wprowadzając Ewli i Adama.
- Chase. Chcę żebyś kogoś poznał. To jest Ewelina, nasza nowa sąsiadka, przyjaciółka dzierżąca naszą tajemnicę. Więc nawet, jeśli nie przypadnie ci do gustu, musisz ją zaakceptować.
- Cześć.
- Hej, Chase. Miło cię w końcu poznać. Martwiłam się o ciebie tak samo jak twoje rodzeństwo.
- Dzięki. Mi też miło. Cześć Adam. Jak tam brachu?
- Chase! -Adaś rzucił się na Chase'a, zapominając, że jest poturbowany, więc młodszy chłopak jęknął, ale po chwili odwzajemnił uścisk, także tęsknił za bratem.
Przyszedł ratownik, który pomógł wstać Chase'owi i zaprowadził go na zewnątrz, do stojącej karetki, gotowej do odjazdu. Wszyscy poszliśmy za nimi.
- Dwie osoby mogą z nami pojechać -oznajmił nam ratownik, który pomagał chłopakowi.
- Wydaje mi się, że Marcus bardzo chce jechać -powiedział Kostka.
- Od nas może Bree? Adam? -DD nas się pytał.
Popatrzyłam na Adama, on na mnie. Wiedziałam czego on chce, dlatego się zgłosiłam.
- Adam, masz szansę. Pogadaj z nią -zanim wsiadłam do karetki, szepnęłam na ucho bratu.
Wsiadłam i usiadłam na wolnym miejscu. Chase leżał na noszach, obok noszy były dwa fotele, naprzeciwko siebie, więc ja i Marcus patrzyliśmy na siebie.
- Zapnijcie pasy. Są po prawej stronie na dole -powiedział ratownik, który zamknął zasuwane drzwi karetki. Po chwili usłyszeliśmy trzask zamykanych drzwi z przodu i dźwięk uruchamianego silnika. Staliśmy chwilę w miejscu, chyba po to, żeby DD mógł jechać pierwszy, a my za nim. Chase był zmęczony, więc zasnął, tak samo Marcus. A ja im się przyglądałam, stwierdziłam, że są do siebie w miarę podobni. Są jakieś minimalne podobieństwa. Przez całą drogę przypatrywałam się rozluźnionym braciom, którzy cały czas spali, oprócz momentu, kiedy obudzili się, żeby się czegoś napić. Śmiać mi się chciało, obudzili się w tym samym czasie i mówili to samo w tym samym momencie. To wyglądało jakby byli co najmniej braćmi bliźniakami, a nie braćmi z jednym rokiem różnicy.

poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 33

Nie wiem czy zauważyliście, ale rozdziały pojawiają się zawsze w poniedziałki o 23.59, inaczej w wtorek.Automatycznie się posty publikują, więc zawsze północ poniedziałek.
***
chociaż każdemu cisnęły się pytania na język.
***
Rzeczywiście w niecałą godzinę dojechaliśmy pod olbrzymi budynek szpitalu w Hepto. Pod nim znajdowało się wiele wozów policyjnych i jeden ze stacji telewizyjnej. Zaparkowaliśmy najbliżej jak się dało. Policjanci, którzy pilnowali wejścia, żeby natrętni dziennikarze nie wchodzili, od razu rozpoznali Davenporta, więc bez problemu nas wpuścili. Pielęgniarka, która była w recepcji, powiedziała nam gdzie znajdziemy Chase'a. Gdy podeszliśmy pod salę, zauważyłam wysokiego chłopaka stojącego przy oknie na salę i młoda parę siedzącą na krzesłach na korytarzu. Usłyszeli nasze kroki, jeszcze zanim podeszliśmy dostatecznie blisko. Chłopak tylko na nas zerknął i wrócił wzrokiem na salę, gdzie leży Chase. Widziałam wiele blizn na jego twarzy i przenikliwe zielone oczy. Miał rękę na temblaku i zarzuconą czystą bluzę na plecy. Natomiast z pary pod ścianą wstał mężczyzna, którego widzieliśmy w wiadomościach, także wysoki, miał opatrunek na barku i nodze, ale raczej żadnych złamań. Przedstawił siebie jako Konstanty Barnes i swoją żonę Kirię, która nie wstawała, bowiem miała duży opatrunek na nodze, coś poważniejszego, bo miała kule do dyspozycji oraz opatrunek na głowie. W końcu to ona była nieprzytomna od samego początku, więc musiała walnąć się w głowę bardzo mocno.
- Donald Davenport. Moja żona i pasierb, Tasha i Leon. Bree i Adam Davenport, adoptowane dzieci oraz Ewelina Cooper, przyjaciółka.
- Przy sali stoi Marcus. Bardzo martwi się o Chase'a, zbliżyli się bardzo do siebie przez ten okres.
- To prawda, że jesteście rodziną?
- Tak. Może porozmawiamy o tym...
- Jak pojedziemy do nas. Przenocujemy was u siebie. Nie macie jak wrócić do Miami. Wiadomo co z Chase'em?
- Mówią, że był w poważnym stanie, ale wyjdzie z tego -powiedziała Kiria- Złamane żebra i ręka, wstrząs mózgu, całe ciało w siniakach i obtłuczeniach. Powiedzieli, że jak się dzisiaj ocknie z narkozy i przejdzie badania kontrolne pozytywnie, jeszcze przed wieczorem puszczą go do domu pod opieką ratowników.
- Dobrze, a więc robimy tak: jak Chase będzie mógł wyjść, wszyscy jedziemy do nas, przenocujemy waszą trójkę dopóki, albo wy nie wyzdrowiejecie, albo autostrada FG7 nie zostanie odbudowana lub wytyczą jakiś objazd.
- Zgadzamy się na taka możliwość. Bardzo dziękujemy za waszą gościnność.
Z sali wyszedł lekarz. Przywitał się z naszą grupką.
- Dzień dobry. Jestem doktor Flynn Tetusky, jestem lekarzem prowadzącym Chase'a Davenport. Wszyscy są z jego rodziny?
- Tak.
- Chase wyjdzie z tego, nie ma żadnych niepokojących rzeczy, wszystko się wyleczy i zagoi. Zostaną tylko blizny, niestety na twarzy też, więc troszkę się oszpeci, ale to taka drobnostka. Jeżeli jeszcze dzisiaj się obudzi z narkozy pooperacyjnej, w której musieliśmy usunąć wszelkie ciała obce, czyli odłamki skał, z jego ciała, i przejdzie pozytywnie badania kontrolne, to ratownicy zawiozą go karetką tam gdzie powiecie, gdzie ma się znajdować.
- Dziękujemy.
- Doktorze!! On ruszył się!!! -Marcus pierwszy raz się odezwał, miał głos lekko zachrypnięty, pewnie długo nie mówił albo długo krzyczał.
Doktor otworzył szeroko oczy i natychmiast zawrócił do sali. Wezwał pielęgniarki, które w trybie natychmiastowym pojawiły się w sali. Zanim zamknęły się drzwi usłyszeliśmy "Szybko, Ibuprofen -3 miligramy"
Pełni nadziei wszyscy usiedli na krzesłach, oprócz mnie i Marcusa. Podeszłam do niego, położyłam rękę na jego zdrowym ramieniu.
- Jestem Bree.
- Wiem, Chase dużo o tobie mówił. Bardzo cię...
- Bardzo mnie...co?
- Lubi, tak bardzo bardzo. Ale o tym nie wiesz, dobra? Braciszek mnie zabije.
- Jasne... Braciszek? Bardzo blisko ze sobą jesteście.
- Noo... Jak tylko przyszły wyniki krwi, które potwierdziły nasze więzy, obiecałem sobie, że dopilnuję, że będzie bezpieczny i szczęśliwy. Nie dotrzymałem słowa.
- Co się stało?
- Byłem bardziej poturbowany od niego, był bardzo dzielny. Nie stracił zimnej krwi. Wyciągnął nieprzytomnych wujka i ciocię. Ja nie miałem siły by mu pomóc, on to rozumiał, ale ja byłem zły. Zły na siebie. Potem gdy wujek się ocknął, przenieśli ciocię pod skały, a ja szedłem za nimi. Potem wytworzył pole elektromagnetyczne, zbyt małe żeby i jego objęło, więc ucierpiał na tym. Kazałem mu do nas dołączyć, zostawić to pole i dołączyć do nas. Nie posłuchał, a ja złamałem słowo. On cierpiał bardziej niż ja. Wujek nie wiedział co dokładnie się działo, zajmował się ciocią, dopóki ostatni meteor nie wylądował, a Chase nie poleciał do przodu kilka metrów.

poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 32

Moje pole widzenia zalała ciemność, a ja odpłynąłem.
***
Oczami Bree:
Tasha zawołała nas rozpaczliwie do salonu. Był włączony telewizor, prawie na cały regulator. Wiadomości. Przybiegł DD.
- Co się stało?
- Słuchajcie -powiedziała rozpłakana Tasha.
"Najświeższe wiadomości. W części północno-wschodniej Florydy, pojawił się emocjonujący deszcz meteorów. Jednak ich miejscem lądowania, była autostrada FG7, pomiędzy Kirika a Hepto."
Przyłożyłam rękę do ust i załkałam, przecież tam przestał odbierać chip Chase'a.
"Spadło w sumie pięć meteorów, na początku i na końcu dwa największe. Służby specjalne zdążyły ewakuować najbardziej zagrożonych mieszkańców, a kierowcy, niestety nie wszyscy, zjechali zjazdami z autostrady. Pięć minut po wylądowaniu pierwszego meteoru, służby dostały sygnał SOS, który miał źródło ledwo 10 metrów o meteoru. Helikopter został natychmiast wysłany, jednak nie mógł przyjść na ratunek, przed wylądowaniem ostatniego meteoru. Gdy było po deszczu, pilot zauważył dwójkę mężczyzn. Jednego machającego do helikoptera, a drugiego biegnącego do niewyraźnego kształtu, którym prawdopodobnie był człowiek. Gdy wylądowali, dwóch ratowników pobiegło do machającego mężczyzny, który okazał się nastolatkiem, tam również znajdowała się nieprzytomna kobieta. Reszta ratowników pobiegła do drugiego mężczyzny, który klękał przed drugim nastolatkiem. Chłopiec był nieprzytomny i miał pełno obrażeń. Musieli przeprowadzić RKO, czyli Resuscytację krążeniowo-oddechową, natychmiastowo użyli ALS -zaawansowane zabiegi resuscytacyjne. Udało się przywrócić chłopca do życia. Natychmiastowo całą rodzinę zabrał helikopter, z miejsca zagrożenia. Agenci służb specjalnych sprowadzili samochód ze strefy zagrożenia, był nieźle poturbowany, specjaliści wyliczyli że musieli jechać z dużą prędkością i w chwili wylądowania pierwszego meteoru, samochód od wstrząsu przewrócił się na dach i dachował ok. 50 metrów. Wszyscy się dziwią, że nie wszyscy stracili przytomność i zdołali wyjść ukryć się pod skałami. Policjanci przeszukali samochód, w poszukiwaniu wszelkich dokumentów. Dowiedzieliśmy się, że ofiarami deszczu meteorytów byli: Kiria Barnes, Konstanty Barnes, Marcus Keating i Chase Davenport."
Jak tylko usłyszeliśmy znajome imię rozpłakałam się, Ewli i Tasha także. Adam, Donald i Leo powstrzymywali się, by nas wesprzeć.
"- Za chwilę zadam pytanie jednej z ofiar deszczu, panu Konstanty. Witam jestem z telewizji Hepto. Jak to się stało, że znaleźliście się w strefie zagrożenia?
- Mieliśmy wyłączone radio. A niepokojące niebo zauważyliśmy dopiero wtedy gdy znalazło się na wysokości gór oddzielających zatokę.
- Jesteście jakoś powiązani? Więzami rodzinnymi? Czy może po prostu autostop?
- Jesteśmy rodziną. Kiria jest moją żoną, a Marcus i Chase są moimi siostrzeńcami. Mają różnych ojców. Moja siostra nie żyje od 15 lat. Marcus mieszka ze mną lub ze swoim ojcem, nie wiedzieliśmy, że moja siostra miała jeszcze jednego syna z kimś innym. Chase został adoptowany przez Donalda Davenporta, do którego właśnie jechaliśmy.
- A więc jesteście rodziną? Bardzo ciekawe. Bardzo dziękujemy. Zdrowiejcie szybko. Karetki właśnie zabierają poszkodowanych do najbliższego szpitala. Dopiero tam dowiemy się w jakim stanie jest Chase, który z tego wypadku wyszedł najbardziej poturbowany."
Tata wyłączył telewizor.
- Boże, a ja o tym wiedziałam.
- O czym wiedziałaś, mamo?
- Że Chase tu jedzie. To miała być niespodzianka. Jestem zszokowana.
- Nie wiedziałaś co się stanie.
- Przynajmniej Chase odnalazł swoja rodzinę.
- Tak. To mnie najbardziej dziwi.
- Mnie to już nic bardziej nie zdziwi.
- Wiem, do którego szpitala zabrali całą rodzinę. Niecałą godzinę stąd. Jedziemy?
- Tak. Jedźmy.
- Mogę z wami pojechać?
- Tak, Ewli.
Przebraliśmy się i po kilku minutach staliśmy gotowi przy bramie garażu. Czekaliśmy na Donalda, który miał wyjechać samochodem. Brama się otworzyła i z garażu wyjechał busik. Zapakowaliśmy się do środka bez słowa, chociaż każdemu cisnęły się pytania na język. 

poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 31

tłumaczy się to jako Błękitna pustka lub Błękit pustki.
***
Do Houston mieliśmy jeszcze kilka godzin drogi, więc zatrzymaliśmy się na najbliższej stacji benzynowej. Wujek Kostka zatankował samochód, a Kiria ze mną i Marcusem, poszliśmy do McDonalda. Zająłem miejsce przy wysokim stole, a reszta poszła złożyć zmówienie. Po chwili naprzeciwko mnie usiadł Kostka, a obok mnie Marcus. Minęło kilka minut, a przyszła Kiria z naszym zamówieniem. Dostałem duży McZestaw z BigMac'iem, jak każdy, tylko ciocia wzięła sobie sałatkę z kurczakiem i dietetyczną colę. Ledwo dałem radę zjeść całą kanapkę, a Marcus wciskał we mnie jeszcze frytki. Brat i wujek to chyba mają jakieś bezdenne żołądki, bo każdy z nich zjadł kanapkę BigMac, wspólnie prawie całe trzy paczki dużych frytek, trochę sałatki cioci i jeszcze domówili sobie po cheeseburgerze. Mówię prawie całe trzy paczki frytek, bo wzięli sobie jeszcze za cel dokarmić mnie, bo stwierdzili, że za mało jem, a ja powtarzam wam, że ledwo wcisnąłem całą kanapkę BigMac. Kiedy skończyliśmy, zamówili jeszcze coś na wynos. Nie widziałem co, bo ukryli przede mną. Kiedy wsiadałem do samochodu, myślałem że zaraz pęknę. Marcus próbował nie śmiać się ze mnie, ale trochę mu się to nie udawało. I znowu byłem obrażony na niego. Czułem się trochę dziwnie z tym, że cały czas kłócę się z moim bratem lub jestem na niego obrażony, ale Kiria powiedziała mi, że to normalne między rodzeństwem.
- Niepokoi mnie niebo -powiedział nagle Kostka.
Zerknąłem na niebo przed przednią szybą i mnie również zaniepokoiło to zjawisko. Próbowałem sobie skojarzyć to z czymś co już widziałem. I nagle sobie przypomniałem!!
- To deszcz meteorytów!! Włącz radio!
"Uwaga! Do wszystkich kierowców autostrady FG7. Proszę natychmiast opuścić autostradę. Wszystkie zjazdy zostały otwarte. Mieszkańcy ewakuowani. Nadchodzi deszcz meteorytów."
Mieliśmy takiego pecha, że dwa kilometry w tył był zjazd, a teraz do najbliższego zjazdu mieliśmy ok. 20-30 km. Kostka przyspieszył do maksymalnej szybkości, ale obliczyłem, że możemy nie zdążyć. Wszyscy byliśmy przerażeni. A mi na myśl przyszła Bree, przydałaby się tu, być może już jej nie zobaczę. Największy meteor był coraz bliżej nas, był nad nami. Kiedy "wylądował" za nami jakieś 10 metrów, zaczęły się wstrząsy. Przewróciło nasz samochód i dachowaliśmy przez jakieś 50 metrów. Kiria i Kostka stracili przytomność. Marcus nie za dobrze wyglądał ale się trzymał. Byliśmy ogłuszeni, ale patrząc na mnie wiedział co chcę zrobić. Odpięliśmy się, pomogłem wyjść Marcusowi z samochodu. Kolejny meteor zbliżał się. Wyliczyłem że spadnie w miejscu ok. 30 metrów przed nami i za jakieś 4-6 minut, w sumie meteorów było pięć. Czas leciał nieubłaganie. Połączyłem się z satelitą i wysłałem sygnał SOS do służb specjalnych. W tym samym czasie, jakimś sposobem próbowałem otworzyć przednie drzwi, ale się nie dało, były zakleszczone. Podszedłem do przedniej szyby była ukruszona, więc ją rozbiłem. Najpierw ostrożnie odpiąłem Kirię i wyciągnąłem z samochodu. Pociągnąłem ją na środek autostrady, gdzie były barierki oddzielające prawy pas od lewego pasa. Tam stał Marcus, który kurczowo trzymał się barierki i ledwo utrzymywał się na nogach. Szybko wróciłem do wozu i to samo zrobiłem z Kostką, zostało jakieś 3 minuty. Próbowałem obudzić dorosłych. Wujek się ocknął, a ciocia nie całkiem. Pomogłem wstać wujkowi, wzięliśmy razem ciocię i przeszliśmy przez barierki, Marcus tak samo. Jak najszybciej przeszliśmy na drugą stronę, gdzie byliśmy w miarę bezpieczni, bo meteory raczej lądowały na tamtych pasach. Skupiłem się bardzo mocno, próbując włączyć pole elektromagnetyczne. Udało mi się! Małe, ale wystarczające, żeby ochronić rodzinę.
- Chase! Chroń siebie.
- Nie mam siły na więcej.
- Więc zostaw to i chodź do nas.
- Muszę chronić swoją rodzi...
Drugi największy meteor, który jako ostatni spadł, wylądował nie daleko nas. To było jakieś 5 metrów ode mnie. Siła lądowania, była bardzo duża, więc straciłem równowagę. Udało mi się utrzymać pole, więc rodzinie nic się nie stało. Odłamki od skał zaczęły lecieć nam na głowy, jednak tylko jeden odłam mnie trafił. Poleciałem kilka metrów w przód. To bolało. Nie mogłem wstać, głowa mnie strasznie bolała. Już nie leciały żadne meteory, ani odłamy. Nim straciłem przytomność, usłyszałem krzyki Marcusa i Kostki, jeden z nich biegł do mnie, a drugi krzyczał w stronę w nieba, jednak nie poznałem który to który. Moje pole widzenia zalała ciemność, a ja odpłynąłem.

poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział 30

Wytarłam twarz i zanim DD się ocknął, chwyciłam Adama za rękę i pociągnęłam go na górę.
***
- Adaś. Musimy powiedzieć Ewli.
- Ufamy jej?
- To co powiemy, będzie znaczyło, że jej zaufaliśmy. Ona nam zaufała, powiedziała nam wszystko o sobie, a nie minęła nawet doba odkąd się poznaliśmy.
- Ja bym jej powiedział.
- Ja też. Ale jak myślisz co Chase by na to powiedział.
- Wydaje mi się, że się zgodzi z nami. Zawsze dostosowuje się do nas.
- Czyli zadecydowaliśmy, tak?
- Tak, siostrzyczko.
Odetchnęłam. Zaufamy Ewli i o wszystkim jej powiemy. Skoro wierzy w istnienie ukrytych superbohaterów, którzy ratują świat przed zniszczeniami, to i uwierzy w to, że to my jesteśmy tymi superbohaterami. Wyszliśmy na taras. Ewelina i Leo ciągle tam siedzieli, widać było że czekali na nas.
- Hej.
- Coś się stało? Płakałaś.
-Tak. Ale najpierw musimy ci o czymś powiedzieć. Proszę nie przerywaj nam dobrze?
- Oczywiście. Możecie mi zaufać.
- Ja, Adam i Chase jesteśmy nadludźmi. Mamy moce, ja mam super szybkość, Adam ma dużą siłę i strzela laserami, a Chase -ma superkomputer w głowie, potrafi uruchomić pole elektromagnetyczne i lata wbrew prawom grawitacji. DD, czyli Donald Davenport, jest twórcą chipów, które mamy wszczepione od małego, dzięki którym mamy moce. To my jesteśmy tymi ludźmi, którzy ratują przed katastrofami itp.
- Is this  a truth?
- Tak. Kiedy Chase "uciekł" straciliśmy kontakt przez tą dziwną burzę z jego chipem. Potem, gdy znalazł się na lądzie i ta burza zniknęła, odzyskaliśmy kontakt. Teraz był w drodze dokądś i zniknął. Po prostu tak jakby znowu straciliśmy z nim kontakt. DD właśnie wysłał drony w te współrzędne co ostatnie były zapisane. Tak bardzo się o niego martwię, dlatego płakałam
- To jest bardzo dziwna historia.
- Jeśli nie wierzysz, możesz o tym zapomnieć, tylko proszę nikomu o tym nie mów.
- Czy ja mówię, że w to nie wierzę? Wiecie, że wierzę w przeznaczenie?
- No, tak. Mówiłaś.
- No i czytałam swoje przeznaczenie, które zapisała moja ciocia wróżka. I w tym przeznaczeniu było wspomniane, że w nowym miejscu zamieszkania, znajdę nowych przyjaciół i oni będą mieli tajemnicę, którą przede mną odkryją. Że znajdę przy okazji chłopaka. I będziemy mieć wiele przygód i przeszkód, by w końcu stać się najbliższymi sobie. Naprawdę wam dziękuję, że mi zaufaliście.
Wstaliśmy wszyscy i przytuliliśmy się w grupowym uścisku. A to wyglądało raczej, że ja i Ewli, jesteśmy duszone przez chłopaków.
- Najlepsi przyjaciele?
- Najlepsi, ale pamiętaj musisz jeszcze poznać Chase'a.
- Wiem.
Oczami Chase'a:
Jechaliśmy. Postanowiłem zadzwonić do Tashy. Wiedziałem, że ona to zrozumie. Obiecała mi, że nic nie powie, ale przygotuje ich na to spotkanie. Był wieczór, więc rozłożyłem fotel i próbowałem zasnąć. Było mi niewygodnie, więc złożyłem fotel i poszukałem innej pozycji do spania. Marcus patrzył na mnie znacząco. Uniosłem brwi i dopiero teraz zauważyłem, że położył mojego ulubionego jaśka na swoich kolanach. Byliśmy braćmi, więc nie poczułem żadnego obrzydzenia, ale zawstydziłem się [czyt. byłem na twarzy jak burak], kiedy Kiria się obróciła, uśmiechnęła na nasz widok, powiedziała do wujka "Patrz, jacy oni są słodcy" i na koniec zrobiła nam zdjęcie. Ja próbowałem zakryć swoją twarz rękoma, ale Marcus mi to uniemożliwiał i uśmiechał się szeroko. Kiedy było po wszystkim, czyli kiedy Kirii udało się zrobić "kawai" zdjęcie, a Kostka i Marcus śmiali się z mojego zachowania, zasnąłem [na kolanach brata, bo on niestety nie pozwalał mi wstać] obrażony na całą ich trójkę. Wstałem, o dziwo, wyspany. Marcus już wstał i patrzył za okno na widoki. Kiedy podniosłem się, zauważyłem po prawej stronie, czyli od strony gdzie siedział Marcus, niebieski i nic więcej. Błękit nieba i turkus zatoki zlewał się w jedno na horyzoncie. Nie było żadnych chmur, ptaków ani łódek, statków. Po prostu było pusto, w pewnym sensie piękne zjawisko.
- To jest jedyne miejsce w obu Amerykach, w którym jest tak pusto. Jest oddzielone od innych skałami, które za chwile miniemy, a za nimi będzie zatoka pełna statków, jak każda inna.
- Ma jakąś nazwę?
- Nie ma takiej oficjalnej, tak jak Zatoka Meksykańska na przykład. W naszej rodzinie od pokoleń mówi się na to miejsce Biru kekosongan. Ja i wasza matka, więc i wy, jesteśmy potomkami mieszkańców dawnej Indonezji. Nasi potomkowie byli Azjatami, którzy osiedlili się na stałe w Ameryce. I tu pozostali.
- A co to znaczy to Biru kekosongan?
- W dosłownym tłumaczeniu Niebieski pustkostan, ale w naszej rodzinie tłumaczy się to jako Błękitna pustka lub Błękit pustki.