sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 21

zdążyłem tylko krzyknąć i wpadłem do wody.
***
Natychmiast po chwili poczułem chwytające mnie ręce i wyciągające z wody. Zostałem położony na podłodze, gdzie nade mną pochylił się Marcus.
- Hej, Chase!!! W porządku??? -nie odpowiedziałem, tylko wyplułem wodę która mi wleciała do ust. Marcus podniósł mnie do pionu, abym bez problemu pozbył się wody z ust. Kiedy nie jestem przygotowany mogę się zachłysnąć wodą. Po pięciu minutach mogłem normalnie mówić. Rozejrzałem się. W pokoju była tylko Merienda i Marcus, reszta nie wiem gdzie była. Z pomocą Marcusa wstałem i usiadłem na fotelu. мајка przez chwilę przyglądała mi się, po chwili coś powiedziała po macedońsku do Marcusa i wypłynęła z pokoju. Marcus podszedł do łóżka, wziął koc i mnie nim opatulił.
- Co мајка powiedziała?
- Że ty drżysz i mam cię przykryć kocem i że za chwilę przygotuje ciepłą zupę, która cię rozgrzeje.
I rzeczywiście po chwili było czuć przyjemny zapach. W dziurze pojawiła się Merienda, która trzymała w rękach naczynie, które przypominało termos. Podała je chłopakowi i odpłynęła. Marcus wziął je i otworzył. W środku była nietłukąca miska, z której parowało. Podał mi ostrożnie miskę i kazał jeść. Po 10 minutach zjadłem i poczułem senność. Natychmiast odpłynąłem, ostatnie co poczułem to, że ktoś wziął mi z rąk naczynie.
Następnego dnia gdy się obudziłem, wiedziałem, że coś jest nie tak. A mianowicie leżałem w łóżku w piżamie, którą konkretnie była za duża koszulka, należąca albo do Marcusa albo Asear'a i bokserki, na które stanowczo nie były moje. A nie pamiętam, żebym się przebierał, ani położył w łóżku. Usiadłem na skraju łóżka, rozglądając się. Na łóżku obok spał dalej starszy chłopak. Nagle otworzyły się drzwi i przez nie wszedł jakiś mężczyzna.
- O! Chase, obudziłeś się -zdziwiłem się- Jestem Konstanty. Wujek Marcusa. Jako jedyny, z członków jego ludzkiej rodziny, zna jego sekret w postaci ojca syrenę.
Nie zastanawiałem się, nad tym, że Marcus ma jeszcze jakąś rodzinę poza tą tutaj.
- Co pan tutaj robi?
- Tylko proszę nie per "pan". Mów na mnie Kostek lub wujek. A odpowiadając na twoje pytanie. Od czasu do czasu przypływam tutaj swoją motorówką, w odwiedziny do Marcusa, a on przyjeżdża do mnie.
- Ale jak się tutaj dostałeś? Przecież jest sztorm.
- Przybyłem tutaj jeszcze przed złą pogodą i utknąłem. Wybacz, jeśli zapytam, ale kto jest twoimi rodzicami?
- Jestem adoptowany przez Davenporta.
- A znam Davenporta. Ale nie znasz swoich prawdziwych rodziców, tak?
- Tak.
- Bardzo mi kogoś przypominasz, a mianowicie moją siostrę, mamę Marcusa, która jak wiesz nie żyje. To mogłoby być bardzo możliwe, ale wiedziałbym, że była drugi raz w ciąży. Chociaż... mógłbym nie wiedzieć.
- To czyli stwierdzasz że, jestem do kogoś bardzo podobny i mogłoby być prawdopodobnie możliwe?
- Yyy... Nie wiem. Marcus jest bardziej podobny do ojca, ale ma oczy i opiekuńczy charakter matki. Natomiast jak teraz na ciebie patrzę i z tobą rozmawiam mam wrażenie jakbym patrzył na męską i młodszą wersję siostry, nie licząc oczu, które masz niebieskie [kocham niebieskie oczy].
W tym momencie Marcus wstał. Zauważył Kostkę.
- Cześć wujku. Co tu robisz? Myślałem, ze nie można wychodzić ze swoich domów.
- Założyli kopułę, teraz można przemieszczać się między wyspami Bermudów.
- Kiria się nie martwi?
- Martwi się martwi, ale zdołałem ją uspokoić.
- Kto to jest tak Kiria? -spytałem się.
- Moja żona.
- Aha.
- Dobra chłopaki. Dość tych pogaduszek. Przebierać się i na śniadanie.
Konstanty wyszedł, a ja popatrzyłem na Marcusa, który mi się przyglądał. Nagle przypomniałem sobie coś i się zarumieniłem.
- Dlaczego się rumienisz?
- To ty przebrałeś mnie w piżamę?
- Tak. Spałeś już.
- Mogłeś mnie obudzić.
- Słodko wyglądałeś jak spałeś, nie miałem powodów by cię budzić -zarumieniłem się jeszcze bardziej- Słodko wyglądasz jak się rumienisz.
Spuściłem wzrok, za pewnie wyglądając jak burak.
- Musisz tak iść na śniadanie dopóki мајка nie znajdzie jakiś spodni, lub nie kupi jakiś nowych na twój rozmiar.
- To ja nigdzie nie idę. Poczekam.
- Chase! Idziesz i nie masz tu swojego zdania.
- Mam. To nie jest "Pytanie czy wyzwanie"
- Będzie i masz wyzwanie: pójść do jadalni i zjeść śniadanie.
Odmówiłem. I próbowałem zostać w miejscu, ale Marcus, jak to uparty Marcus. Przerzucił mnie przez ramię i bez słowa wszedł do jadalni. Czułem na sobie spojrzenia innych. Marcus posadził mnie na krześle, każąc się nie ruszać. Zarumieniłem się, widząc jak wszyscy mają rozbawione miny. Natomiast Marcus o mało nie wybuchnął śmiechem. 
- Witaj, Chase. Miły poranek?
- Tak -szepnąłem.
Kątem oka zauważyłem, że wujek Konstanty przybliża do mnie rękę. Wkłada pod koszulkę i łaskoczę. A ja o mało nie wyskoczyłem z krzesła. Wszyscy zauważyli moją reakcję i wybuchli śmiechem, bez wyjątku. Kręciłem się próbując wydostać się spod ręki Kostki, ale on nieustannie mnie łaskotał. W końcu przestał, a Asear powiedział smacznego i zaczęliśmy jeść. Zauważyłem, że ja, wujek i Marcus mamy mleko z płatkami, a reszta, coś co wyglądało jak płynna galaretka z wodorostami.
- Widzę że interesuje cię co to jest. To jest takie coś jak wasze mleko z płatkami, tylko że dla syren. 

2 komentarze:

  1. Rozdział podobał mi się bardzo, tak jak i poprzednie rozdziały :) Podoba mi się jak opisujesz, ukazujesz życie syren :) Wszystko tak dokładnie opisujesz, ale to wcale nie jest nudne. Pisz dalej. Czekam na następne rozdziały :)
    Zapraszam do siebie na nowy rozdział ;)
    http://batmaniaopowiadaniabarbragordonsstory.blogspot.com/
    Weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli masz jakieś pomysły, które mogłabym wykorzystać w opowiadaniu i chcesz, żeby pojawiły się tutaj, śmiało!