niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 22

Oczami Bree:
Chase'a nie ma już drugi dzień. Szef nie może wykryć gdzie on jest. Wyjaśnia nam, że coś zagłusza sygnał jego chipa, tak jakby był w jakimś innym świecie. Mówi też, że ostatni sygnał był gdzieś na Pacyfiku, podobnie gdzieś w okolicach Trójkąta Bermudzkiego. Gdyby tylko nie ten sztorm, wysłalibyśmy drony w poszukiwaniu Chase'a.
- Bree? Wstałaś już? -Tasha wiedziała co czuję do Chase'a- Chodź na śniadanie.
- Jak myślisz? Stało mu się coś? -rozpłakałam się.
- Bree! Bądź dobrej myśli. Na pewno wróci cały i zdrowy, a jak nie wróci to go znajdziesz. A teraz chodź na śniadanie. Burczy ci  w brzuchu
Zaśmiałam się przez łzy i bez słowa wstałam z łóżka.
- Cześć Bree! Dobrze się spało? -spytał się radosny Leo.
- Tak, dobrze, dziękuję.
Odzyskałam na nowo nadzieję na straconą miłość. Zjadłam z rodzinką, oczywiście bez Donalda, który wstydził się pokazać, tradycyjne śniadanie. Potem oglądaliśmy kabaret. Śmialiśmy się do bólu brzucha, nie wiedząc że gdzieś tam na Pacyfiku w tym samym czasie śmieje się inna rodzina. Po kilkunastu minutach postanowiłam pójść na taras. Musiałam ubrać płaszcz przeciwdeszczowy i wziąć parasol. Lało jak z cebra. Mam nadzieję że Chase jest bezpieczny, w końcu sztorm pojawił się niecałe 2 h po zniknięciu Chase'a. Usiadłam sobie na ławeczce, pod balkonem. Patrzyłam na horyzont. Przez chmury nieśmiało przebijało się słońce. Rozmyślałam nad tym co się ma wydarzyć, miałam intuicję, która mówiła mi że coś się dzieje. Miałam nadzieję że Chase'owi nic się nie stało i jakoś dotarł na ląd jeszcze przed sztormem. Zamknęłam oczy i wpłynęłam w świat marzeń. Nagle przed oczami stanął mi obraz smutnego Chase'a schodzącego z strychu, gdy prąd padł. Wiem! Wstałam na równe nogi, może tam będzie odpowiedź na moje pytania. Weszłam do domu, ściągnęłam zbędne rzeczy. Skierowałam się w stronę schodów na strych mijając kuchnię. W kuchni zastałam Tashę, której powiedziałam, że idę na strych i proszę żeby mi nie przeszkadzać. Macocha się zdziwiła, ale pozwoliła mi, twierdząc że to jest tzw. potrzeba ciszy i spokoju. Przytaknęłam jej, żeby nie mieć kłopotu i z pośpiechem wlazłam na górę, dokładnie mówiąc pobiegłam swoją nadludzką mocą. Stanęłam przed drzwiami na którym był kod. Zastanawiałam się jaki może być kod, gdy po chwili znalazłam w ciemnościach kartkę, na której była zakodowana wiadomość. Były jakieś literki i cyferki. A po chwili skapowałam, że to szyfr BAC'a, który ja ze swoimi braćmi wymyśliliśmy w dzieciństwie.
"MIYCQWQSC/CQ/YRD/FYZLQ/CQ/CBSMI/LQ/9*&09POT62[L]" To znaczyło: "WIADOMOŚĆ/DO/ABC/HASŁO/DO/DRZWI/TO/..." Wiadomość była pisana w pośpiechu, a naszym szyfrem w pośpiechu potrafi pisać tylko Chase, Adam i ja musimy pomyśleć, która litera, była za którą. Ale wracając. Odkryłam klawiaturę do wpisania kodu i stwierdziłam że to zwykła klawiatura telefonu. Jakież było moje zdziwienie. Drzwi otworzyły się z piskiem, ktoś chyba dawno tu nie oliwił. Natychmiast zaświeciłam światło, bo ta ciemność sprawiła mi dreszcze. Rozpoznałam stare laboratorium DD, w którym to staliśmy się nadludźmi, które potem szef zamknął, po pewnym wypadku. [Kiedy indziej się dowiecie] Ściany były kiedyś białe, ale jak ABC się nudzi to nie ma się zmiłuj. Wszędzie, na ścianach, podłodze i gdziekolwiek indziej, były malunki naszego dzieła. Cieszę się że DD nie zburzył tego miejsca, to ma tyle wspomnień. Wszystkie wynalazki, graty i cokolwiek tam było, zostało przed laty zakryte płachtą, na której był kurz. Ale na środku pomieszczenia była maszyna nie zakryta, a nawet zasilanie nie było odłączone. Podeszłam bliżej i rozpoznałam pamiętny "Wszczepiacz chipów", od którego zaczęła się przygoda ratowania świata. Ale zdziwiłam się że zasilanie jest włączone. Zerknęłam na ekran sterujący: "Maszyna gotowa do użytku, rozszczepienie 12387GietChase45, poszukiwanie chipa nr 3"Skądś kojarzyłam tą nazwę, ale za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć. Nagle coś zapiszczało i ze środka maszyny wysunęła się kamerka, która zeskanowała mnie, na wysokości szyi, w karku mieliśmy chipy. Światło było niebieskie, a gdy skończyło się skanowanie, zmieniło się na czerwone. Gdy kamerka się schowała i rozległ się komputerowy głos: "Błąd. Chip nr 1. Błąd". Nie wiedziałam co o tym myśleć. Postanowiłam, że przejdę po całym pomieszczeniu, sprawdzić czy nie ma żadnych wskazówek. Szłam przy ścianie, przy okazji patrząc na pamiętne rysunki z dzieciństwa. Namalowane były w większości wymarzone domy, pałace i też auta, autorstwa Adama i mojego. Chase natomiast malował mało, a jak już malował to były to jakieś kwadratowe ludziki [minecraft xd] albo labirynty. Gdy doszłam do rogu przy oknie, który zajmował prawie całą ścianę, zauważyłam rysunek, który był inny od wszystkich. Nie namalował go na pewno Adam, Chase ani ja, to ktoś poza naszą rodziną, bo DD jak już malował to zupełnie inaczej, a Tasha i Leo nigdy tu nie weszli. Przyjrzałam się temu rysunkowi, przedstawiał wodę i brzeg kamienisty. Na brzegu stały 6 osoby, 3 dziewczyny i 3 chłopaków, wszyscy się przytulali, a w wodzie pływało też 6 osób, kobieta, mężczyzna, 2 chłopców i 2 dziewczyny. Wszyscy byli uśmiechnięci...

1 komentarz:

Jeśli masz jakieś pomysły, które mogłabym wykorzystać w opowiadaniu i chcesz, żeby pojawiły się tutaj, śmiało!